Z włoskiego pamiętnika: O Sycylii w czasach pandemii


 Wyspa Słońca w czasie zarazy


Wreszcie nadeszła wyczekiwana przez wszystkich wiosna. Słońce świeci mocniej, wiatr niesie zapach morza i cudowną woń kwiatów. Natura budzi się do życia i szczególnie teraz pragnęłoby się wylegnąć na ulice, lecz musimy zostać w domach. Nasze sycylijskie miasteczko całkiem zastygło i właśnie w tych dniach w okresie Wielkanocy przeżywamy ten zakaz jeszcze mocniej.



Niepokojąca cisza



Tak dziwnie jest patrzeć na te puste ulice, opuszczone żaluzje, niezajęte stoliki i wolne parkingi. Trudno uwierzyć, iż to żywe miasteczko przepełnia teraz cisza - tak niepokojąca i tak przejmująca, że aż bolą od tej ciszy uszy.

Zwykle słychać samochód za samochodem, skuter za skuterem, klakson za klaksonem. Słychać głośnych Włochów, gwizdanie pod oknem, krzyki dzieci, muzykę z restauracji i te śpiewne rozmowy, które w Polsce nazwalibyśmy kłótnią, a przynajmniej jakąś grubszą dyskusją.

Lecz nagle wszystko stanęło. Wszystko jest zamknięte. Już nie ma kiepsko zaparkowanych samochodów i tak zwanych terze file. Znikły ślady na chodnikach rozpuszczonych lodów oraz porozrzucane pety. Nawet mew jest jakby mniej, a morze szumi ciszej. Nagle nie ma już bezdomnych kotów i pozostawionych im plastikowych talerzyków... Nie ma turystów biegających po mieście w przerwie obiadowej. Nie ma tego typowego włoskiego życia, choć mury i uliczki są wciąż te same. Po raz pierwszy od lat nie ma już wystawionego rozpadającego się krzesła na pewnym przepięknym placyku, bo staruszek przy sklepie z cukierkami już nie może wygrzewać swoich kości w słońcu, przestawiając swoje siedzisko tak, aby nigdy nie być w cieniu i aby zawsze mieć doskonały widok na spacerowiczów. Bez Włochów Włoch nie ma. 



Pusta ulica starego miasta.


Najpiękniejsze uliczki pełne zabytkowych kamieniczek są niepokojąco puste i niewłoskie. Niektóre lokale porzucono po prostu w połowie prac remontowych typowych przed sezonem. W witrynach sklepów wciąż wisi kolekcja jesienno-zimowa, a mamy już kwiecień. Każdy sklepik, kawiarenka, restauracja wydaje się jakby opuszczona w pośpiechu. Przed lokalami wciąż stoją krzesła, stoliki, parasole, lecz najważniejsza jest przylepiona na każdej szybie kartka. Na każdej napisane mniej więcej: "Z uwagi na obecną sytuację epidemiologiczną, działalność ta pozostaje zamknięta aż do nowych rozporządzeń."



Informacja o tymczasowym zamknięciu restauracji.


Sycylijczycy w czasach pandemii 



Z drugiej strony, przeczuwasz to i wiesz, że gdzieś tam w tych kamieniczkach są ludzie. Pojedynczy powiew wiatru niesie znane zapachy: świeżo wyprane pranie, kawa, ragù, smażone ryby. Gdzieś daleko daleko słychać zmieszane głosy. Od czasu do czasu miejscowy muzyk ćwiczy jakiś utwór, albo specjalnie urządza nam koncerty z okna. Przy niektórych kamieniczkach powiewają tęczowe flagi przygotowane przez dzieci. Andrà tutto bene - czytam - dzieci zapewniają, że wszystko będzie dobrze. Zdarza się, że sąsiedzi za ścianą kłócą się i rzucają się sobie do oczu. Mimo wszystko pozostają optymistyczni i uśmiechnięci. Pomagają sobie. Od czasu do czasu rozdzieleni zakochani krzyczą sobie coś pod oknem...  Taka właśnie jest Sycylia w czasach pandemii.




Muzyk, Alberto Anguzza z Trapani, gra ze swojego balkonu dla całej dzielnicy podczas muzycznego Fleshmob utwór IMAGINE. Film wstawiony za pośrednictwem połączenia z YouTube i nie pochodzi z archiwów autorki posta. Link do źródła: https://www.youtube.com/watch?v=qh2LHaFpE_k

Ludzkie postawy wobec epidemii 

Przez większość dnia tylko pojedyncze dusze przepływają przez miasto. Szybko, prawie nie dotykając ziemi. Nie patrząc sobie w oczy, które jako jedyne wystają sponad maseczki i choć przygaszone i smutne, to nigdy nie były jeszcze tak wyraziste. Zwykle prawie każdy rzuciłby ci chociaż krótkie spojrzenie, a może i przeciągłe i sympatyczne Ciao lub Buongiorno - chociaż nawet się nie znacie...  A teraz? Teraz postacie podobne do ludzi, których znałam z widzenia, mocno ściskają tylko torby pełne przemyślanych zakupów. Pędzą do domu mając nadzieję, że zapasy starczą na dłużej i nie będą musieć wychodzić z domu. Są tacy, lecz są też inni. 


Kolejna grupa to Ci społeczni. Szukają każdej wymówki by wyjść z domu. Długo i zawsze okrężną drogą spacerują po mieście. Nagle wzorcowo i zgodnie z kalendarzem wyrzucają śmieci, chodzą po zakupy, po leki, zapytać, czy przyjechała już może nowa dostawa maseczek, żeli dezynfekcyjnych, rękawiczek... Niektórzy nagle proponują swoje usługi nielubianym sąsiadom i noszą zakupy innym lub wypożyczają psy od obcych ludzi, choć zawsze twierdzili, że mają alergię lub wolą koty, bo są czyste. Nagle chcą uprawiać sporty, a przynajmniej krótką gimnastykę na świeżym powietrzu, choć ostatni raz ćwiczyli w podstawówce. To oni właśnie plotkują z okien, a nawet na swoich balkonach grają z sąsiadami w karty. Czasem sobie żartuję, że ci którzy przynależą do tej grupy, pewnie wychodzą po 10 bułek 10 razy, każdą kupując pojedynczo, a najlepiej w innej piekarni, aby zwiedzić większy teren.


Są też tacy, którzy kompletnie nie rozumieją tego co się dzieje i wciąż, jak gdyby nigdy nic, wychodzą na spacery lub pobiegać wzdłuż morza lub umawiają się z kolegami na curtigghiu, czyli plotki. Autentycznie! U nas sycylijskie curtigghiu a la zbiorowisko odbywa się za rogiem pewnej znanej piekarni, w takim wąskim zaułku zupełnie niewidocznym przez patrole policyjne i z widokiem na morze. Musicie wiedzieć, że tutaj plotkarstwo nie należy wyłącznie do zajęcia kobiet, dlatego zakaz spotkań i zamknięte kawiarnie są realnym powodem do rozpaczy prawdziwego sycylijskiego mężczyzny. To oni także raniutko przemykają się do bezobsługowych sklepików po kawę z automatu. Tak już mają i jest to silniejsze od nich. Nie mogą złamać przecież porannej tradycji i nie złapać espresso poza domem jednocześnie obowiązkowo sprawdzając co nowego na dzielnicy. 

Gdyby nie takie małe przyziemne sprawy jak: zapachy, które niosą się z kuchni sąsiadów, jakaś piłka, która spadnie na ulicę z balkonu, to, że niektóre samochody stoją już od tygodnia zaparkowane w tym samym miejscu albo...

jakieś inne rozwieszone pranie lub to, że większość mieszkańców starego miasta to starsi ludzie, którzy głośno oglądają telewizję chyba miałabym poczucie, że zostałam w naszym małym miasteczku kompletnie sama. 


O mnie w czasach pandemii
A ja? Ja w czasach pandemii chodzę do pracy, lecz tylko kilka dni w tygodniu oraz tylko i wyłącznie kiedy to moja obecność jest naprawdę konieczna. Pracuję w firmie z branży medycznej i pozostajemy obowiązkowo otwarci. I choć dla nas maseczki i rękawiczki to codzienność, to dzisiaj wyjątkowo ostrożnie myślimy o każdym naszym ruchu, o dotkniętym włączniku czy przycisku w windzie. Funkcja, która obejmuję, choć nie jest ani trochę tak ważna jak ta lekarza lub pielęgniarza, to jednak nawołuje do społecznej odpowiedzialności, więc nie kusi mnie fakt dodatkowych wyjść.
Będąc w pracy ciągle powtarzam sobie w głowie by nie poprawiać przylegającej do twarzy maseczki, aby nie zanieczyścić jej i moich dłoni. Już tak się do tych maseczek przyzwyczaiłam, że bardziej nie mogłyby stopić się z moją twarzą. U nas w pracy nie ma miejsca na błąd i zachowania automatyczne. Każde zdjęcie rękawiczki przemyślę dwa razy i wykonam w zwolnionym tempie, aby tylko zgodnie z instrukcjami. Musimy być odpowiedzialni za naszych podopiecznych i naszych kolegów i koleżanki z pracy. Za nasze rodziny i przypadkowo spotkane osoby.


Poza tym, staram się nie wychodzić z domu. Raz na dwa tygodnie wychodzę po dobrze zaplanowane zakupy spożywcze. Dwa, maksymalnie trzy razy na dzień wyprowadzam psa na spacer, lecz nie dalej niż 200 metrów od mojego miejsca zameldowania i tylko w godzinach, kiedy ulice są absolutnie puste. Moje ubrania są już wyblakłe od prania ich w gorących temperaturach. Ręce są szorstkie od ciągłego mycia. W myślach zapisuję miejsca w których byłam i wymieniam osoby z którymi rozmawiałam i które spotkałam. Tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo. Czasem się pytam: to psychoza czy odpowiedzialność? Wiem, że kiedy chodzę po mieście staję się kolejną taką samą postacią, która szybko płynie po deptaku, ledwo rzucając za sobą cień. Za każdym razem, kiedy wychodzę z domu muszę mieć ze sobą oświadczenie w którym deklaruję, jaki jest cel dla którego się przemieszczam. Nie na każdym rogu są kontrole, żeby odstraszyć nas od wychodzenia, ale z całą pewnością, zanim wypełnimy pełen rubryk druk wszystkimi potrzebnymi danymi, 10 razy zastanowimy się, czy naprawdę trzeba wyjść za tą potrzebą właśnie teraz, dzisiaj, podczas takiego zagrożenia...




Wszyscy mamy jednak coś wspólnego i naprawdę istotnego w naszych taktykach przeżywania pandemii. Chcemy wszyscy jak najszybciej wrócić do normalności, choć zdajemy sobie sprawę, że nic nie będzie już takie same. Na swój sposób doceniamy wkład i poświęcenia lekarzy, pielęgniarzy, zaangażowanych służb, pracowników sklepów i aptek oraz innych osób, dzięki którym świat płynie wciąż naprzód, choć znacznie, ale to znacznie wolniej. Robimy to przestrzegając nakazów i zakazów. Wychodząc wtedy, kiedy tylko to konieczne. Robiąc zakupy za najsłabszych lub zakupy potrzebującym. Niektórzy tworzą zbiórki, inni szyją maseczki. W supermarketach prowadzona jest akcja "zawieszonego jedzenia". Jest kto obchodzi zakazy, gra w karty z balkonów, kto muzykuje z okien. To wspiera nas na duchu.  Jest kto cieszy się rodziną i kto rozwija swoje hobby. Kto organizuje webinary, kto poleca składanki, kto podsuwa listę książek i seriali. Jest też kreatywność, z której sączy nadzieja. Nadzieja, że wkrótce wrócimy na nasze dawne miejsce, do naszych dawnych rytmów. Nie zawsze jest to sposób krystalicznie idealny. Czasami popełniamy błędy zagrażające zdrowiu i życiu innych. Ale gdzieś tam głęboko wszyscy chcemy, aby ta sytuacja jak najszybciej się skończyła. Potrzebujemy naszego dawnego świata. Naszej pracy, szkoły, znajomych, tych spotkań na męskie pogawędki, tej kawiarni, tych podróży. Wszystkie te cząsteczki są częścią nas i naszej tożsamości. Mnie, Polce na Sycylii, ta sytuacja i subiektywne obserwacje pozwalają zaobserwować: Dzięki Włochom Włochy są.
W tym okresie przechodzą dreszcze, kiedy patrzy się na te puste ulice i zamknięte lokale. Właśnie w Wielkanoc Trapani nabiera życia i wszyscy czekamy na święta wielkanocne z utęskniem. 

 O sytuacji na Sycylii od początku kwarantanny do okresu Wielkanocy 

Dzisiaj na Sycylii mija miesiąc od pierwszych głównych obostrzeń, a te potrwają najpewniej minimum do maja, choć wiele jest różnych planów stopniowego topnienia wprowadzonych zakazów. Sycylia, całe szczęście, nie została dotknięta epidemią w taki sam sposób jak północne Włochy. Dramat, który wydarzył się w innych częściach kraju łamie serce i bez wątpliwości odcisnął i odciśnie jeszcze swoje straszliwe piętno. Na Sycylii epidemia rozwinęła się zupełnie inaczej. Być może dzięki temu, że wszystko wydarzyło się poza sezonem turystycznym. Być może dlatego, że Sycylia to wyspa, a my nie jesteśmy aż tak dobrze skomunikowani. Gęstość zamieszkania jest inna. Jakikolwiek nie byłby to powód, faktem jest, że liczba osób zarażonych nie jest tak wysoka, aby system zdrowotny stał się szybko niewydolny, a jest to ogromny strach Sycylijczyków, bowiem służba zdrowia, nie jest przygotowana w podobnym stopniu w żadnej części kraju. Na ostatnią chwilę wprowadzono ograniczenia, które pozwoliły uniknąć strasznego rozwoju epidemii. Nie jest to pocieszająca wiadomość... Ta epidemia nigdy nie powinna była się wydarzyć! Mimo to, stała się faktem i dzisiaj pozostaje nam zawalczyć o jutro.
Otwarte pozostają szpitale, sklepy sprzedające wyłącznie najpotrzebniejsze artykuły oraz apteki. Istnieje obowiązek noszenia maseczek. Możemy się przemieszczać tylko usprawiedliwieni najważniejszymi powodami. Marzymy o powrocie do dawnego życia. W mediach szumią dyskusje o tym jak i kiedy wrócimy do codzienności i jakie będą konsekwencje tej epidemii dla Włochów oraz w Europie i na świecie. 


 O tym co Trapańczykom odebrały obostrzenia
Miasto pozostaje nienaturalnie ciche, choć dzisiaj Trapańskie ulice są jednak trochę głośniejsze niż parę dni temu. Miejscowy kanał emituje nagrania z Wielkiego Tygodnia z poprzednich lat. W tym roku, pandemia odebrała Trapańczykom tradycyjną coroczną procesję wielkanocną. Po raz pierwszy w historii - nie licząc okresu wojennego - mieszkańcy Trapani nie mogą urządzić procesji wielkopiątkowej do której przygotowują się cały rok i która napełnia dumą każdego mieszkańca. Właśnie tym roku, po raz pierwszy odkąd pamiętają najstarsi mieszkańcy, i Misteri nie odbędą się. 




Tu: Wielkanoc 2018. Mieszkańcy Trapani oraz okolicznych miast zbierają się na wspólne obchody. Zdjęcie przedstawia zbierające się tłumy oczekujące na rozpoczęcie procesji wielkopiątkowej. W tym roku z uwagi na epidemię koronawirusa wydarzenie nie odbędzie się po raz pierwszy od wielu lat.


W związku z tym Trapańczycy ze starego miasta - moi sąsiedzi - siedzą na swoich balkonach lub przy krzesłach w oknie, aby wspólnie posłuchać powtórek z poprzedniego roku czy poprzednich lat. Z pewnością dla nas wszystkich to bardzo dziwna Wielkanoc, lecz uwierzcie, że Trapańczycy mają wprost złamane serca. Złamane serca, lecz jeszcze nie dusze. Niektórzy płaczą, inni milczą. Jest kto krzyczy sobie wzajemnie: AUGURI! Wszystkiego najlepszego! Buona Pasqua!  I dzięki nim miasto żyje. Nie jest to najgorsza cena, jaką musimy zapłacić, abyśmy wszyscy byli bezpieczni, lecz na pewno na długo zostanie w naszej pamięci. 




Tę wywieszoną kartkę w jednym z okien biur turystycznych na starym mieście traktuję jako obietnice, że wkrótce wszystko na nowo zakwitnie życiem.
"Zaraz wracam". Wszyscy liczymy, aby to zaraz było krótkie.

1 komentarz:

Z góry dziękuję za twój komentarz!